Home » Koszalinianie » Honorowi Obywatele » Dzieje niezwykłej przyjaźni

Dodano: 2010-03-31

Dzieje niezwykłej przyjaźni

„Jest obdarzony darem poczucia humoru, o czym świadczy umiejętność bawienia się swoim nazwiskiem” - mówił Jan Paweł II o biskupie Ignacym Jeżu. Zawsze też przypominał o łączącej ich przyjaźni. Po raz ostatni w książce „Wstańcie, chodźmy!”.

Papież i biskup - dwaj przyjaciele (L'Osservatore Romano).

Z kolei biskup Ignacy Jeż dedykował papieżowi wydaną w 2005 roku książkę „Nadzwyczajnie zwyczajni”, którą sam określił, jako „swoiste, częściowo żartobliwe, ale bardzo poważnie kończące się teatrum”. Wymowny jest podtytuł książki: „Biskup uśmiechu o Janie Pawle II”. Bo też drogi życia tych dwojga ludzi biegły obok siebie, czasami zbliżając się lub oddalając, czasami przecinając, zawsze jednak podążając w tym samym kierunku. Być może źródłem tej niezwykłej przyjaźni była typowa dla tych dwojga pogoda ducha, która nie opuszczała ich nawet w najtrudniejszych momentach.

Z kajaka na łódź Piotrową

Związki przyszłego papieża Jana Pawła II z Pomorzem Środkowym sięgają 1955 roku, kiedy po raz pierwszy uczestniczył w spływie kajakowym po rzece Drawie. Później przebywał na Ziemi koszalińskiej jeszcze wiele razy, odbywając liczne spływy z przyjaciółmi i wychowankami: szlakiem Drawy (1955 i 1967), Gwdy (1960), Piławy (1961 i 1977), Regi (1962), Słupi (1964), Parsęty (1965), Rurzycy (1970), okolic jeziora Ostrowiec (1971) i jeziora Wierzchowo (1975), Gwdy i okolic jeziora Krępsko (1978). Ten wypoczynek na wodzie, określał - parafrazując znane powiedzenie - „wypoczynkiem w całej głębi”. Na łamach katolickiego czasopisma „Homo Dei” tłumaczył, że „ów kontakt z przyrodą staje się kontaktem z Bogiem obecnym w przyrodzie i obecnym w duszy ludzkiej...”. Ostatnią wyprawę kajakową - jako kardynał i biskup krakowski - podjął od 23 do 30 lipca 1978 roku, po rzece Rurzycy i jeziorach Krępsko. Później wiele razy wspominał, że przesiadł się tam z kajaka na „łódź Piotrową”. Ta przesiadka nastąpiła na ówczesnej Ziemi koszalińskiej. Dzisiaj szlak kajakowy nazwany jest jego imieniem. W pobliżu leśniczówki Wrzosy, nieopodał jeziora Krępsko Średnie, znajduje się kamień upamiętniający pobyt przyszłego papieża na ostatnim spływie kajakowym. Jeden z uczestników tych wypraw wspominał po latach: „...Zawsze to były jakieś rekolekcje. Zawsze to był czas głębokiej modlitwy i gorących dyskusji, zażartych sprzeczek w poszukiwaniu pełnego kształtu człowieka... Codziennie rano Msza św. na ołtarzu zbudowanym na kajakach przewróconych dniem do góry. Krzyż to były dwa po prostu złożone wiosła”.

Przyjaźń z dawnych lat

Poznali się długo przed tym, zanim Karol Wojtyła zasiadł na tronie Piotrowym. „W czasach mojego posługiwania w Krakowie, szczególne więzy przyjaźni łączyły mnie z biskupami z Gorzowa” - pisze Jan Paweł II w swojej książce. „A było ich tam trzech: Wilhelm Pluta, dziś już sługa Boży, Jerzy Stroba i Ignacy Jeż. Z nimi się naprawdę przyjaźniłem. Dlatego jeździłem do nich z wizytą, także nie z urzędu”. Papież nie podaje dat tych wizyt, ale z kontekstu wynika, że musiało to być między rokiem 1960, kiedy to ks. Ignacy Jeż został wyświęcony na biskupa, a rokiem 1972, kiedy z jednej wielkiej diecezji gorzowskiej utworzono trzy mniejsze diecezje, między innymi koszalińsko-kołobrzeską. Potwierdza to w swoich wspomnieniach ks. Mieczysław Marszalik, wieloletni osobisty sekretarz i przyjaciel biskupa Pluty: „Przez niego Karol Wojtyła zaprzyjaźnił się także z biskupami Jerzym Strobą i Ignacym Jeżem”. Znajomość powoli przeradzała się w przyjaźń. Podczas posiedzeń Konferencji Episkopatu Polski, wówczas już kardynał Karol Wojtyła, jeden wieczór zawsze poświęcał biskupom z Gorzowa. „Zapraszał ich do siebie na pogawędkę towarzyską” - wyjaśnia ks. Marszalik. Podczas swoich wypadów kajakowych na Pomorze, zwykle też znajdował czas, żeby odwiedzić Gorzów. Kiedy w czerwcu 1991 roku już jako Jan Paweł II przyjechał do Koszalina, mógł powiedzieć: „Dane mi było przed dwudziestu pięciu laty być świadkiem i uczestnikiem nowego początku tego prastarego biskupstwa”. Wspominał oczywiście uroczystości kołobrzeskie z okazjii 1000-lecia Chrztu Polski, ale równiez te wszystkie wypady na Pomorze - krainę, która zawsze go przyciągała i fascynowała, i którą znał lepiej od niejednego mieszkańca tej ziemi.

Nieoczekiwane konklawe

Los sprawił, że biskup Ignacy Jeż był świadkiem pamiętnego konklawe, chociaż oczywiście nie zasiadał wśród kardynałów elektorów. We wrześniu 1978 roku jechał z ks. Józefem Jarnickim (zmarł w 2003 roku) samochodem na kongres do Rzymu. Po drodze nocowali w klasztorze paulinów w Kroacji. Rano ktoś powiedział, że papież Jan Paweł I nie żyje. „Skwitowałem to stwierdzeniem, że to było miesiąc temu, gdy zmarł Paweł VI” - wspominał po latach biskup Jeż. Jednak już w drodze, z radia dowiedzieli się o śmierci wybranego trzy miesiące wcześniej papieża. Postanowili dotrzeć do Rzymu. „Zapukaliśmy do bram polskiego Kolegium przy Piazza Remuria, tak jak byliśmy zapowiedziani. - A właśnie dwie godziny temu odjechał kardynał Wojtyła na konklawe - powiedziano nam”. W poniedziałek 16 października 1978 roku znalazł się wśród tłumu oczekującego na Placu Świętego Piotra na ogłoszenie wyników konklawe. I wtedy nad Kaplicą Sykstyńską pojawił się biały dym.

Habemus Papam

„Czekanie trwało dosyć długo – pisze biskup Jeż w swoich wspomnieniach - aż wreszcie zjawiła się procesja i kardynał Felici głośno i wyraźnie rozpoczął: Annuntio vobis gaudium magnum: habemus Papam”. Dalsze słowa przerwały na chwilę okrzyki i oklaski tłumu. „Dominum Carlum...” - ciągnął kardynał Felici. I znów okrzyki, „bo Karol dla Włochów był tylko jeden - kardynał Confalonieri”, wyjaśnia biskup Jeż. „Sanctae Romanum Ecclesiae...” - kontynuował kardynał Felici, i naraz zakończył słowami, o których później mówiono, że wstrząsnęły światem: „...Cardinalem Wojtyla!”. „Nogi się zatrzęsły pode mną” - napisał biskup Jeż. „Zaskoczenie było kompletne! Ludzie spoglądali na siebie. Tłumy klaskały, okrzykom nie było końca”. Stojąca obok Włoszka krzyknęła: „To chyba nie Murzyn?”, za chwilę jednak wołała już „Polacco! Polacco!”. Kiedy papież się wreszcie ukazał „Włoszka znowu nie wytrzymała” i krzyknęła: „Parle italiano! Parle italiano!”. „Ludzie długo jeszcze wiwatowali” - pisze biskup. „Polacy nie ukrywali swej ogromnej radości. Wszyscy byli pełni podziwu dla grona kardynalskiego, że zdobyło się na taką odwagę, by po tylu wiekach wybrać nie Włocha na głowę Kościoła”.

Kolacja z Papieżem

Nie był to jednak dla biskupa Ignacego Jeża koniec emocji związanych z wyborem Jana Pawła II. „Gdy w środę wróciliśmy po przechadzce przedpołudniowej do Kolegium, mówią mi, że jestem zaproszony przez Ojca Świętego na kolację do Watykanu” - pisze biskup. „Takie żarty możecie sobie stroić z kim innym, ale nie ze mną” - żachnął się pierwszej chwili. „Okazało się, że tylko dwóch biskupów polskich było wtedy w Rzymie: ks. biskup Wesoły i ja, i obydwaj zostaliśmy zaproszeni na tę kolację. Gdy wszedł Ojciec Święty nas zamurowało. Nie odezwaliśmy się ani jednym słowem. Dopiero gdy Ojciec Święty nas upomniał: - No i co tak nic nie mówicie? - ośmieliłem się wyjaśnić: - Bo też Ojcze Święty, wszystko widać, ta biała piuska, biała sutanna, to mówi wszystko. Ale szybko zorientowaliśmy się, że przecież Ojciec Święty nic nie wie, co się działo na Placu Świętego Piotra i zaczęliśmy mu w szczegółach opisywać nastrój, jaki tam panował. Gdy wspomniałem o stojącej obok mnie Włoszce i jej okrzykach - uśmiał się Ojciec Święty serdecznie, tak jak i wtedy, gdy słuchał innych szczegółów”.

Ja też was kiedyś odwiedzę

1 sierpnia 1989 roku, po ukończeniu 75 lat życia, biskup Ignacy Jeż złożył rezygnację z obowiązków ordynariusza diecezji. Została ona jednak przyjęta dopiero 1 lutego 1992 roku, już po wizycie Jana Pawła II w Koszalinie - wizycie, która stała się ukoronowaniem jego dwudziestoletniego pasterzowania w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Nie znamy dzisiaj jeszcze wszystkich okoliczności, ktore doprowadziły polskiego papieża na szczyt Góry Chełmskiej w Koszalinie. W lutym 1985 roku, podczas audiencji generalnej dla pielgrzymów z Koszalina, po przemówieniu biskupa Jeża, Jan Paweł II miał powiedzieć: „Ja też was kiedyś odwiedzę”. Według innej relacji, pochodzącej z roku 1988, papież miał odpowiedzieć zapraszającym go koszalinianom: „Jak Bóg da, jak Bóg pozwoli”. Więcej szczegółów można jednak znaleźć we wspomnieniach samego biskupa. Wynika z nich, że wszystko zaczęło się od rozmowy z prymasem Józefem Glempem. Na wypowiedziane wówczas życzenie, by Papież mógł przyjechać do diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej „Prymas wzruszył ramionami i powiedział: - No to zaproście Ojca Świętego”. Wkrótce do Watykanu pojechała delegacja kapituły koszalińskiej. „Ojciec Święty był zainteresowany faktami historycznymi. Kołobrzeg to był dla niego symbol wyraźny” - wspomina biskup. W listopadzie 1990 roku podano wreszcie termin przyjazdu papieża: czerwiec 1991 roku. Diecezja miała tylko pół roku na przygotowania. Dość szybko zrezygnowano z planów odwiedzin Kołobrzegu. „Nie damy rady zabezpieczyć dwóch miast” - brzmiała odpowiedź ówczesnych władz. W programie papieskiej wizyty pozostał już tylko Koszalin.

Tyłem do Papieża

W drodze z lotniska w Zegrzu do Koszalina, papież sycił wzrok krajobrazem. „Jakie piękne macie tu lasy” - mówił do biskupa Jeża. Ale nie tylko pomorska przyroda zajmowała jego uwagę. „Dlaczego ci wszyscy ludzie stoją do mnie odwróceni tyłem i wpatrują się w las?” - pytał z żartobliwą przekorą. Podczas całej wizyty w Koszalinie Jan Paweł II korzystał z każdej sposobności, aby okazać uznanie i sympatię biskupowi koszalińsko-kołobrzeskiemu. „Nieraz wespół z waszym biskupem patrzycie w stronę Góry Chełmskiej” - mówił podczas Mszy Świętej odprawianej na wypełnionym wiernymi placu przed kościołem Ducha Świętego. „Wasz biskup Ignacy jest zaledwie drugim z kolei po Reinbernie biskupem w Kołobrzegu” - przypominał, podkreślając ciągłość historyczną diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej z pierwszym biskupstwem kołobrzeskim powołanym na Zjeździe Gnieźnieńskim w 1000 roku. Wieczorem w katedrze papież prowadził modlitwę różańcową transmitowaną na cały świat przez Radio Watykańskie. Po jej zakończeniu, przeszedł do rozważań, które ku zaskoczeniu wszystkich, przerodziły sie w osobiste wspomnienia: „Pamiętam, jak w pierwszych miesiącach po kanonicznym erygowaniu diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej dane mi było tutaj wraz z waszym biskupem sprawować Mszę Świętą przy tym ołtarzu”. Miał świadomość ogromu wysiłku związanego z budowaniem nowej diecezji: „Dzisiaj myślę o latach, które minęły, a które nie były tylko mijaniem, ale także były tworzeniem, tworzeniem od samych zrębów Kościoła diecezjalnego”. Biskup Jeż zauważył, że podczas całej modlitwy papież wciąż zerkał na witraże koszalińskiej katedry, przedstawiające ojców reformacji - Lutra i Melanchtona.

Ostatnie spotkanie

„Zawsze myślałem, że przyjaźń jest biblioteką serca. Poważny przyjaciel jest jak książka filozofii, wesoły przyjaciel jest jak książka pełna humoru” - ta sentecja dobrze pasowała do relacji łączących Jana Pawła II z biskupem Jeżem. Po raz ostatni spotkali się 23 stycznia 2005 roku w Watykanie. Pozostała z tego spotkania anegdotka, którą biskup później chętnie opowiadał. Chcąc rozweselić papieża, opowiedział o tym, że w bawarskim Würzburgu, gdzie pełnił przy tamtejszej katedrze godność kanonika honorowego, w restauracji podawano potrawę nazwaną na jego cześć „Biskup Jeż”. Poskarżył się papieżowi, że wyceniono go zaledwie na 12,5 euro. Papież ripostował: "A masz od tego jakiś procent?". Ale żartobliwa atmosfera, która towarzyszyła ich spotkaniu, nie mogła przysłonić świadomości nadciągających wydarzeń. Stan zdrowia Jana Pawła II gwałtownie pogorszył się 1 lutego, po miesiącu, 2 kwietnia 2005 roku papież zmarł - w 27 roku swego pontyfikatu, jednego z najdłuższych w historii Kościoła. Biskup Jeż bez wahania podjął wówczas bodaj ostatnią misję w swym pracowitym życiu. Najstarzy polski biskup, nazywany przez prasę „najbardziej zapracowanym biskupem emerytem”, spędził resztę życia w podróżach po kraju i spotkaniach, na których opowiadał o swym przyjacielu.

Quo vadis, Domine?

Ich przyjaźń przetrzymała próbę życia i trwała po śmierci Jana Pawła II. Biskup miał już 93 lata, kiedy postanowił jeszcze raz pojechać do Rzymu. W Wiecznym Mieście uczestniczył w obchodach 750. rocznicy śmierci św. Jacka Odrowąża, pierwszego polskiego dominikanina i jedynego polskiego świętego, którego posąg znajduje się wśród 140 wielkich postaci Kościoła, wieńczących kolumnadę Berniniego okalającą Plac Świętego Piotra. Rano po śniadaniu wrócił w hotelu do swego pokoju, poczuł się źle. Wezwano karetkę, zmarł w drodze do szpitala. Był 16 stycznia 2007 roku, dzień wyboru Polaka na papieża przed 29 laty, pamiętnego Habemus Papam, którego wysłuchał stojąc wśród tłumów na Placu Świętego Piotra. Wkrótce miał odprawić Mszę Świętą w intencji szybkiej beatyfikacji Jana Pawła II. Ta historia mimowolnie narzuca skojarzenie z piękną chrześcijańską legendą uwiecznioną przez Henryka Sienkiewicza w „Quo vadis”. Siwy starzec idący drogą Appijską, powrócił na wezwanie do Rzymu, miasta na siedmiu wzgórzach, by spotkać się ze swym przeznaczeniem.

Tadeusz Rogowski



Podziel się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami na naszym Forum.



JOW
Koszalin7-info
Koszalin7-forum
Koszalinianie