Home » Obywatel » Obywatelskość » Społeczeństwo obywatelskie

Dodano: 2006-07-05

Społeczeństwo obywatelskie

Tomasz Lis

"Róbmy swoje", śpiewał w latach osiemdziesiątych Wojciech Młynarski i wydawał się to najlepszy, minimalno maksymalny pomysł na tamte czasy. Odwrócić się od władzy. Ignorować ją. Skupić się na tym, co da się zrobić, w czym władza i państwo nam nie przeszkodzą. Program był minimalno-maksymalny, bo choć mało ambitny, dawał szansę na wszystko, co w tamtym systemie było możliwe. Ludzie robili swoje, a ponieważ niektórzy robili nawet trochę więcej, PRL zgasł.

Minęło kilkanaście lat. Dalej robimy swoje. I także na tym trochę polega problem. Bo program skrojony jak ulał na czasy, w których państwo nie było nasze, nie przystaje do czasów, w którym państwo jest nasze jak najbardziej. (...)

Tu większość z nas wchodzi w rolę obserwatorów i recenzentów: "To nie działa. Tam zawalili robotę. Ci nawalili. Tamtego nie zrobili". Jesteśmy mistrzami świata w zrzucaniu odpowiedzialności na innych, najlepszymi własnymi adwokatami, specjalistami w znajdowaniu alibi dla swej bezczynności. "Moja chata z kraja". Tak było i tak jest. Pozostało w nas coś z chłopskiej mentalności, która jeszcze przed wojną na pytanie o narodowość wielu włościanom kazała odpowiadać - "my ludzie tutejsi". Mówię "w nas", bo słysząc pytania o to, czy nie zaangażować się w to albo w tamto, sam często odpowiadam: "przecież ktoś bierze za to pieniądze". Wstyd mi, gdy jakiś znajomy, nawet jeśli myśli tak samo jak ja, zabiera się do roboty, ale często nie jest mi aż tak wstyd, by mu pomóc.

Społeczeństwo obywatelskiePaństwo służące obywatelom zawsze będzie rozbudzać obywatelską aktywność. Tak to robią w Wielkiej Brytanii.

Horyzont ograniczał pole widzenia polskich chłopów do zagrody i własnej wsi. Polska? To była abstrakcja. Tradycja szybko nie umiera. Z sondaży wynika, że mamy w Polsce "deficyt obywatelstwa", skłonność do bierności i chowania się w sprawy prywatne. To nie jest chwilowa wysypka. To musi być choroba skoro niektórzy socjologowie dochodzą nawet do wniosku, że nie mamy już w Polsce społeczeństwa, a jedynie masę pojedynczych organizmów. Cały komunistyczny system oparty był na wszechwładzy państwa i atomizacji społeczeństwa. Wzmacniał on apatię i pasywność ludzi. Rozbici, mieli być bezsilni w konfrontacji z władzą. (...) Dlatego chorzy jesteśmy do dziś. Dlatego po czasach wszechwładnej władzy i bezsilnego społeczeństwa mamy dziś w Polsce czas bardzo silnej klasy politycznej i bardzo słabego społeczeństwa obywatelskiego. (...)

Krucho u nas z obywatelskim społeczeństwem. Wystarczy zresztą przyjrzeć się innym wyborom, w których frekwencja z rzadka tylko wznosi się powyżej pięćdziesięciu procent. W wyborach samorządowych było słabiutko, a przecież lata całe mówiono nam, że sprawy oddawane są w nasze ręce. Więcej nawet, wbrew początkowym oporom większości partii zdecydowano się na bezpośrednie wybory prezydentów, burmistrzów i wójtów, by zachęcić nas do głosowania na osoby, a nie na nielubiane partie. Specjalnie nas nie zachęcono. A to dlatego, że dla większości władza, czy ta w Warszawie, czy ta niedaleko, w gminie, to abstrakcja, to coś dalekiego. To nie jest "nasza władza", to nie są "nasi przedstawiciele", to są "oni", tak w Sejmie, jak i w urzędzie. Może my nie chcemy wcale, by władza była w naszych rękach, bo jak będzie, to pozbawieni zostaniemy przyjemności pomstowania na władzę? "Nie pytaj siebie, co kraj może zrobić dla ciebie, zapytaj się, co możesz zrobić dla kraju", powiedział w swym inauguracyjnym wystąpieniu młody amerykański prezydent John Kennedy, który swym idealizmem zaraził cale pokolenie. To zdanie z Polską zamiast Ameryki znalazło się nawet w expose premiera Millera. Wyglądało na sztucznie wciśnięte do surowego tekstu. Ale warto zatrzymać się nad tym zdaniem, bo zawiera ono pewien test, któremu profilaktycznie powinniśmy się poddawać. Ile razy pytamy siebie, co możemy zrobić dla Polski? Czy w ogóle zadajemy sobie to pytanie? Czy może jedynie narzekamy, że ta Polska wciąż nie robi dla nas tyle, ile powinna? Znamy odpowiedź. Wiemy przecież, ile tak naprawdę dajemy z siebie, ile tak naprawdę jest w nas solidarności, ile jest w nas poczucia wspólnoty i odpowiedzialności za to, co NASZE. Latwo się rozgrzeszamy, bo przecież "robimy swoje". Robimy, ale to za mało.

Dlaczego społeczeństwo obywatelskie jest ważne?

Znaczeniem społeczeństwa obywatelskiego, tak jak znaczeniem moralności, filozofowie zajmowali się nie od stuleci, ale od tysiącleci. Już Platon uważał, że w demokracji obywatelstwo jest to udział w rządzeniu. Dziś powiedzielibyśmy - udział w rządzeniu niekoniecznie tylko przez akt głosowania, ale również przez korzystanie z prawa do bycia wybranym. Obserwujący Amerykę Alexis de Tocqueville zauważył to, co miało być i było jej istotą, zauważył mianowicie, że jej kręgosłup stanowią ochotnicze organizacje. W praktyce przekonał się więc, że rozpoczynające amerykańską konstytucję "MY" nie było czczą deklaracją, ale żywą formułą, którą miliony Amerykanów, jak powiedzieliby komunistyczni aparatczycy, wypełniało żywą treścią. Benjamin Franklin pisał o konieczności tworzenia bibliotek i je tworzono. Milioner Andrew Carnegie, nieograniczający się najwyraźniej do kumulowania swego kapitału, sam założył ich dwa i pół tysiąca.

Społeczeństwo obywatelskieW USA wspólna praca na rzecz innych jest społeczną normą.

Swoje obserwacje de Tocqueville poczynił w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku. A więc już wtedy musiało się w tym kraju dziać wiele rzeczy uzasadniających twierdzenie, że istotą życia w Ameryce jest duch wspólnoty i współdziałania. Ta myśl była stałym motywem przewijającym się w pismach poświęconych Ameryce i powstałych w Ameryce. Michael Novak, Peter Berger i John Neuhaus przekonywali, ze kapitalistyczna, liberalna demokracja potrzebuje struktur pośrednich, Kościoła, sąsiedztwa i całej masy dobrowolnych stowarzyszeń. Te struktury są niezbędne, bo wzmacniają jednostkę w jej kontaktach z państwem. Lekarstwem na zdrowe społeczeństwo nie jest więc wcale skrajny indywidualizm, który tytko pozornie jest przeciwieństwem totalnej atomizacji. Leczeniem jest szukanie tego, co ludzi łączy.

Za "pierwszej" "Solidarności" w PZPR-ze powstawały niezależne od centrali "struktury poziome". Dziś w Polsce potrzebne są struktury poprzeczne. Niezliczona, nieogarniona, niemieszcząca się w jednym wzorze sieć struktur, organizacji, instytucji, kółek. Każda z nich i wszystkie razem nadadzą realny sens owemu "MY". Wagę obywatelskiego zaangażowania w sprawy całego społeczeństwa podkreślano i w katolickiej nauce społecznej. To Jan XXIII mówił, że godni miana obywateli są ci, którzy sami wnoszą wkład w poprawę swego losu. Społeczeństwo obywatelskie musimy w Polsce tworzyć sami, bo nie ma co liczyć na "pomoc z góry". Choć, co wcale nie jest zaprzeczeniem istoty działalności obywatelskiej, w dziele budowy takiego społeczeństwa państwo mogłoby i powinno pomóc. Nie powinniśmy dziś na to w Polsce liczyć, ale wielu, choćby teoretyk polityki Leo Strauss, przekonywało, że państwo ma do odegrania rolę w promowaniu "cnotliwego obywatelstwa". Demokrację trzeba pielęgnować, choć trudno nie zauważyć, że daje nam ona coraz gorszych posłów. Tyle że winna temu jest nie demokracja, ale właśnie słabość Polski obywatelskiej. Słabość społeczeństwa obywatelskiego aż bije po oczach, gdy porówna się ją z siłą obywatelskich społeczeństw w innych krajach. (...) W Polsce tylko trzydzieści pięć procent ludzi deklaruje przynależność do dobrowolnych stowarzyszeń. Do jakiegokolwiek stowarzyszenia należy tylko siedem procent osiemnasto, dwudziestolatków. Oznacza to, że ludzie wchodzą u nas w dorosłe życie bez obywatelskiego treningu. Jesteśmy albo w domu, albo w autobusie czy w samochodzie, albo w zakładzie pracy. W Polsce obywatelskiej będziemy wtedy, gdy samochodem albo autobusem pojedziemy na spotkanie organizacji, kółka czy stowarzyszenia. (...) Wystarczy powiedzieć, że tylko jakieś siedem procent wierzących działa w jakiejś organizacji czy ruchu. W Ameryce taką działalność prowadzi co drugi ochrzczony. Z badań wynika, że siedemdziesiąt pięć milionów Amerykanów należy przynajmniej do jednej małej organizacji, która spotyka się regularnie. Ludzie mają autentyczne poczucie przynależności do wspólnoty. Naprawdę sobie pomagają. (...)

To idzie młodość

A co z naszą młodzieżą? Kiedyś to ona organizowała powstania, to ona brała udział w rewolucjach, to ona zapisywała się do "Solidarności" i NZS-u. To ona miała poczucie odpowiedzialności za przyszłość i za Polskę. To ona powinna mieć dziś poczucie, że nadchodzi jej czas. To ona powinna brać sprawy w swoje ręce. Gdy zawalił się PRL, powszechnie mówiono, że ci, którzy spędzili w nim całe życie, nowego świata nie zbudują, ale ich dzieci, owszem. Wygląda jednak na to, że dzieci w oczach i we krwi mają świat rodziców. Z badań wynika, że według polskiej młodzieży prawdziwe życie to życie rodzinne. Ale w przypadku młodzieży, tak jak w przypadku dorosłych, rodzina i krąg najbliższych znajomych to często cały świat. I to nie w sensie metaforycznym - kocham cię tak, że jesteś całym moim światem. Nie. Tak dosłownie: całym światem. Nie ma w nim miejsca na inne typy więzi. Obywatelskie zaangażowanie w coś większego niż ja i moja rodzina tu nie występuje. Patrzę na przyjaciół i znajomych i widzę, że polska rodzina naprawdę ma się nieźle. Ale patrzę na moje osiedle i widzę, że ze strukturami ponadrodzinnymi u nas krucho. (...)

Społeczeństwo obywatelskieAmerykanki, bez względu na wiek i wykształcenie, są dumne z obywatelskiego zaangażowania.

Widzę na co dzień w pracy setki młodych ludzi, którzy ciężko pracują, biją się o swoje, mają plany i ambicje. Ale nie jest to ogólnonarodowy standard. Bardzo wielu bardzo kusi, by model PRL-owskiego opiekuńczego państwa powielić. Jest charakterystyczne, że w skali oczekiwań młodzieży z różnych krajów, jeśli idzie o odpowiedzialność państwa za sytuację socjalną, polska młodzież wyprzedza młodzież ze wszystkich innych rozwiniętych państw. Ciekawe, że w innym międzynarodowym rankingu polska młodzież zajęta pierwsze miejsce pod względem wiedzy obywatelskiej. Młodzi ludzie znają instytucje i wiedzą, czemu one służą. Są rzeczywiście nieźli. Co do teorii. Bo z praktyką jest inaczej. W rankingu umiejętności obywatelskich młodzi Polacy wypadają już znacznie gorzej. Wypadają gorzej, bo umiejętności nabywa się drogą ćwiczeń, a u nas tych obywatelskich ćwiczeń jest niewiele. Obywatelskich nawyków nie budują ani MTV, ani pismo "Bravo", ani festiwal Woodstock, ani czatowanie na forum internetowym, gdzie można dać upust swojej wściekłości, dokładając komu popadnie. Młodzież rzadko czegoś chce dokonać, rzadko się organizuje, rzadko występuje w jakiejś sprawie, rzadko pomaga innym, rzadko interesuje się polityką, rzadko zapisuje się do partii, organizacji i stowarzyszeń. Ten odwrót od życia wspólnoty i społeczeństwa jest już tak głęboki, że socjologowie mówią nawet o "odobywatelnieniu" polskiej młodzieży. (...)

Mamy do tego w Polsce dramatyczny spadek zaufania młodzieży do organizacji politycznych. Tak bardzo w tak krótkim okresie spadło ono tylko w Chile. Jasne, ten spadek jest uzasadniony, bo organizacje polityczne jakie są, każdy widzi. Ale nie towarzyszy temu myśl: to, co jest, nas nie satysfakcjonuje, zróbmy coś swojego, raczej: to wszystko syf, zajmijmy się swoimi sprawami. I tu pojawia się owo "róbmy swoje", normalnie symbolizujące zaradność, jednak w tym wypadku - brak zainteresowania tym, co nie dotyczy mnie i mojego portfela, tu i teraz. Polską klasę polityczną odrzuca pięćdziesiąt pięć - sześćdziesiąt procent młodych ludzi. A brak zainteresowania polityką jest u naszej młodzieży tak duży, że mówi się już o jej politycznym uśpieniu. Ciekawe, jak silne są środki nasenne? Młodzież jest uśpiona i choćby statystycznie ma w związku z tym mniejszy wpływ na to, co się w Polsce dzieje. W 2001 roku w wyborach do parlamentu wzięto udział czterdzieści procent dwudziesto- i trzydziestolatków, czterdzieści pięć procent czterdziestolatków i ponad pięćdziesiąt procent pięćdziesięciolatków oraz starszych. Na Zachodzie ludzie starsi, emeryci i renciści też zawsze stanowią najbardziej zmobilizowaną część elektoratu. Ich mobilizacja nie jest więc problemem. Problemem jest demobilizacja młodych. Odwrotnie proporcjonalne do spadającej aktywności obywatelskiej młodych Polaków jest ich oczekiwanie, że aktywność w rozwiązywaniu ich problemów wykaże państwo. Mamy tu znaną już regułę: państwo, które jest bardzo dalekie, gdy trzeba mu coś z siebie dać, staje się całkiem bliskie, gdy czegoś się od niego oczekuje. (...) Sytuacja się poprawia, ale wolno. Zbyt wolno.

Kto ma zmienić nie podobającą się większości sytuację? Jak przekonać młodzież, że to jest już nasze państwo? Co zrobić, by młodzi zrozumieli, że wszystko zależy od nich? W dokumentach Unii Europejskiej zaleca się, by u młodych ludzi podsycać przedsiębiorczość, by wzmacniać ich wiarę we własne siły. Pewnie, trzeba to robić. Ale gdzieś na końcu wszystko i tak będzie zależało od nich samych. Wziąć się za bary z życiem czy stać z boku? Zmieniać świat czy narzekać? Chciałoby się powiedzieć: "Razem, młodzi przyjaciele", ale to chyba nie brzmi cool. Kiedyś cool nie był pozytywizm. Teraz nawet romantyzm.

Co robić?

Pomysłów na to, jak ruszyć z posad bryłę świata, a choćby jak pomóc sobie i innym, jest wiele. Można skorzystać i często już się korzysta z pomysłów, na które wpadli inni. (...)

Społeczeństwo obywatelskieW USA nikt nie wstydzi się społecznej aktywności, wstydzić się można jedynie obojętności na sprawy społeczne.

Wiadomo, że obywatelskie zaangażowanie ludzi jest najmniejsze w miejscach zmarginalizowanych przez społeczne przemiany. W takich wypadkach potrzebna jest pomoc z zewnątrz. Dzięki niej lokalne środowiska mogą się odrodzić. Na przykład w Japonii i w Ameryce funkcjonuje instytucja service credit. Ochotnicy, pracujący charytatywnie, są "opłacani" godzinami pracy innych na rzecz ich samych. System komputerów rejestruje "pracodoby" zarobione i "wydane". Każdy ma własny rachunek. "Pracodoby" są nieopodatkowane i można je gromadzić, "płacąc" nimi na przykład za usługi medyczne.

Wszyscy bardzo cenimy dni i godziny spędzone z dziećmi. Pracujemy dużo, a wolnego czasu mamy mało. Każda chwila jest droga. Ale nie bylibyśmy w żaden sposób zubożeni, gdybyśmy, nie tracąc ani na moment kontaktu z dziećmi, kilka z tych chwil poświęcili na zrobienie czegoś sensownego. Taki dzień wspólnej pracy nie tylko dla siebie miałby wielki wpływ na umysły dzieci. Byłby dla nich i dla nas wszystkich źródłem satysfakcji. A być może dla paru innych osób źródłem zazdrości, która kazałaby im rok później przyuczyć się do nas. Czyny partyjne miały w sobie element przymusu, ale sąsiedzki, obywatelski czyn na rzecz osiedla czy dzielnicy przyniósłby błogosławiony efekt - wszystkim i każdemu z osobna. Przyniósłby też doskonały efekt integracyjny. Nikt nikomu z nas nie przeszkadza, by wspólnie z sąsiadami taki dzień czynu zorganizować. Nie ma w Polsce osiedla i podwórka, na którym nie byłoby nic do zrobienia. W takim dniu odbywałoby się najbardziej realne pasowanie ludzi na obywateli, bo obywatelem można zostać i przy pomocy kartki do głosowania, i przy pomocy miotły albo grabi. A jak jeszcze pod wieczór zorganizowano by wspólne ognisko, to już w ogóle byłoby fantastycznie.

Co musimy zrobić?

Zbudowanie obywatelskiej Polski to nasze wielkie wspólne zadanie. Można ją budować od dziś, od jutra. Nikt nam w tym nie może przeszkodzić. Nie trzeba do tego wielkich pieniędzy, własnej partii politycznej, wielkiej organizacji i wielkiego zadęcia. Wystarczy, w punkcie wyjścia, odrobina dobrej woli, by zrobić coś, tu, obok, dla nas i dla naszych sąsiadów. Bez zbudowania obywatelskiej Polski nasza demokracja zawsze będzie koślawa. Bez poczucia obywatelskości odczuwanego przez większość Polaków nie będzie u nas zdrowego społeczeństwa. Wiedział o tym już sto czterdzieści lat temu Norwid, gdy w liście do Michaliny z Dziekońskich Zaleskiej pisał:

Oto społeczność polska! Społeczność narodu, który nie zaprzeczam, iż o ile jako patriotyzm wielki jest, o tyle jako społeczeństwo jest żaden. Wszystko, co patriotyzmu i historycznego dotyczy uczucia, tak wielkie i wielmożne jest w narodzie tym, że kapelusz zdejmam przed ulicznikiem warszawskim - ale wszystko to, czego nie od patriotyzmu, czego nie od narodowego, ale czego od społecznego uczucia wymaga się, to jest tak początkujące, małe i prawie nikczemne, że strach wspomnieć o tym (...) Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym. (...) Polaka jest ostatnie na globie społeczeństwo, a pierwszy na planecie naród.

Gorzkie. I w dużym stopniu do dziś prawdziwe. Ale obywatelski trening daje efekt. Wystarczy spojrzeć na efekt obywatelskiego treningu z dwudziestolecia międzywojennego. Profesor Tomasz Strzembosz właśnie temu treningowi przypisuje pojawienie się w latach 1939 i 1940 całej masy organizacji konspiracyjnych powstających i występujących w imieniu i w imię państwa polskiego. Te organizacje bardzo często tworzyli ludzie, których trudno byłoby o to podejrzewać - leśnicy, aptekarze, inżynierowie - "zwykli ludzie". Czynili tak, bo mieli poczucie, że trzeba się bronić, że państwo, nawet w czasie okupacji, jest ich, że państwo stanowi dla nich zobowiązanie.

Społeczeństwo obywatelskieCzyn społeczny? Tak, ale w Ameryce. Rzeczkę mieszkańcy sami oczyszczą z brudów.

To, że obywatelski trening zawsze przynosi efekty, jest nawet dowiedzione naukowo. Gertrude Himmelfarb w Demoralizacji społeczeństwa argumentuje, że wartość ludzi zależy w dużym stopniu od sygnałów i przesłania, jakich dostarcza im kultura. Dowodzi ona też, że dzięki odpowiednim sygnałom wartości i zachowania mogą się szybko zmienić. Krótko mówiąc, szybko może być dużo lepiej, niż jest, tylko trzeba o tym mówić, podpowiadać, co robić, i chwalić pracę wykonywaną przez tych, którzy już zabrali się do roboty. Mogą to robić politycy, socjologowie, dziennikarze, księża. Każdy.

Bardzo dużo złego napisałem już powyżej o polskiej polityce i naszych politykach. Aż się boję, czy nie za dużo. Bo przecież skoro mamy budować obywatelskie społeczeństwo, to w którymś momencie musimy też odbudować zaufanie ludzi do świata polityki. Niechęć, a nawet odraza do polityki i wielu polityków są może często uzasadnione przez to, co się w tej polityce dzieje, i przez to, jak niektórzy politycy się zachowują. Patrzenie z góry na urzędy i urzędników jest może czasem uzasadnione, gdy widzi się niesprawny urząd i słyszy się o skorumpowanym urzędniku. Ale w którymś momencie świat polityki musi przestać być dla nas światem dalekim, odległą, znienawidzoną albo pogardzaną planetą. Czy nam się podoba, czy nie, to, co dzieje się w polityce, wpływa na nasz los i na los naszych dzieci, urodzonych i tych jeszcze nieurodzonych. Musimy w którymś momencie nie tylko odbudować więź między społeczeństwem a światem polityki, ale - to byłoby idealne - zbudować przekonanie, że kariera publiczna jest karierą szlachetną. Kiedyś nadejdzie przecież czas, jak Bóg da to jeszcze za naszego życia, że do polityki będzie się szło nie po to, by - jak dziś wielu - nakraść i ustawić siebie i innych, ale by - jak nawet dziś wielu - służyć innym i zasłużyć tym samym, jeśli nie na honor i wdzięczność, to w każdym razie na szacunek. U nas niemało ludzi wyobraża sobie swe dzieci w roli prezydentów czy premierów, ale wolałoby, gdyby owe dzieci po drodze nie były politykami. Tak się nie da.

Być może dojdziemy do punktu, w którym słowo "służba" nie będzie się kojarzyło wyłącznie z wojskiem, słowo "awans" - z rozgrywkami ligowymi, a słowo "publiczna" - z toaletą. Jak mówił w swoim czasie uwielbiany przez Johna Kennedy’ego Lord Tweedsmuir: "Życie publiczne jest ukoronowaniem kariery, a dla niektórych ludzi powinno być największą ambicją. Polityka jest największym i najbardziej honorowym przedsięwzięciem". Całkiem podobnie ujęto to w dokumentach Soboru Watykańskiego II: "Polityka to sztuka trudna i wielce szlachetna". Prawda, że w naszych uszach brzmią te słowa średnio wiarygodnie. Ale może kiedyś będą się wydawały jak najbardziej naturalne. By tak było, musimy być społeczeństwem obywatelskim i w sensie tego poczucia obywatelskości - jednością. Bo tak jak kapitalizm daje efekt polaryzujący, tak poczucie obywatelstwa daje efekt integrujący.

Dziś nikt z nas nic musi być Piłsudskim czy Trauguttem ani nawet Bujakiem czy Frasyniukiem. Potrzebujemy dziś w Polsce determinacji i konsekwencji milionów uczniów, lekarzy, inżynierów, dziennikarzy, prawników, nauczycieli, księży i urzędników. Każdego i wszystkich, którzy naszej wspólnocie mogą podarować choćby odrobinę talentu i pracy.

Klucz do budowy wolnego, obywatelskiego społeczeństwa to inspirowanie pracy na rzecz innych, pobudzanie odwagi, popieranie bezinteresowności. Nikt nic musi dziś być bohaterem, ale każdy musi mieć w sobie odrobinę poczucia obywatelstwa. Zbyt wielu ludzi w Polsce właśnie teraz realizuje ten program, by wątpić w to, że może być to program realizowany przez większość.

Róbmy swoje? To mało. Wielkość, jak powiedział kiedyś Churchill, to zrobić tyle, co wszyscy, i jeszcze trochę. Przeciętność dziś nic wystarczy, jak mówił Kennedy, potrzebujemy tego, co najlepsze, od wszystkich, a nie tylko od niektórych. Uważają Państwo, że to niemożliwe, mało prawdopodobne? Z całym szacunkiem, pozwolę sobie się nie zgodzić.

Tomasz Lis
fragment książki "Co z tą Polską?"



Tomasz Lis. "Co z tą Polską?". Rosner & Wspólnicy 2003


Podziel się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami na naszym Forum. W dziale Państwo możesz podyskutować o zagadnieniach państwowych i międzynarodowych, Unii Europejskiej, relacjach polsko-niemieckich, stosunkach z innymi państwami. Dział Obywatelskość obejmuje takie zagadnienia jak: społeczeństwo obywatelskie, wolność słowa, patriotyzm, cywilizacja łacińska. Z kolei w dziale Jednomandatowe Okręgi Wyborcze możesz podyskutować o systemach wyborczych i wyborach do organów przedstawicielskich różnych szczebli.



Koszalin7-info
Koszalin7-forum
Koszalinianie